piątek, 28 marca 2014

Coś pękło, kiedy przyszła codzienność.


ROZDZIAŁ III

Byłam doszczętnie wycieńczona ciągłym życiem w pośpiechu. Chciałam chociaż na moment usiąść z dobrą książką w ręce, przygotować gorący napój i delektować się spokojem przy rozpalonym do czerwoności domowym kominku. Jednak to było marzenie, plany na przyszłoroczne wakacje nad morzem, wśród palm, a nad głowami unosi się palące skórę słońce. Jednak na takie rozmarzanie się jest zdecydowanie za wcześnie. Dojechałam swoim samochodem pod dom i zaczęłam iść w jego stronę, gdy nagle zaczęło robić się duszno, kręcić się w głowie. Przed oczami pojawiały się różne plamki, raz czarne, raz granatowe. Myślałam, że to z przemęczenia, lecz moment potem runęłam na ziemię. Budząc się, nad swoją głową zobaczyłam znajomą twarz, lecz nie mogłam jej rozpoznać. Usnęłam na parę godzin, ponieważ nie byłam w stanie stanąć na równe nogi. Gdy doszłam do siebie, rozglądnęłam się po góralskim pokoju, w którym przebywałam. Mnóstwo malowideł, które powieszone były na ścianach przykuwały moją uwagę, zaś jelenia głowa oparta o ścianę doprowadzała do tego, że mojego ciało na wskroś przeszły ciarki. Do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna, jak się okazało, była to Laura. Na srebrnej tacy niosła herbatę z owoców leśnych i talerz kanapek z sałatą oraz pomidorem, a obok ułożone w rzędzie były cztery tabletki przeciwbólowe.

- Co to jest za miejsce? W ogóle czemu zabrałaś mnie spod mojego domu?
- Twój tata spał, nie chciałam go martwić, poza tym mogłam się Tobą zająć, moja mama wyjechała do Meksyku, więc mogłam Cię przenocować. - dodała z uśmiechem.
- Dzięki, ale wystarczyło zadzwonić na pogotowie, tam też miałabym dobrą opiekę medyczną i byłabym na każde wezwanie chorego Marcela.
- Wyleciał samolotem do Łodzi przed terminem, ponieważ jego stan się pogorszył. Przez jakiś czas będzie musiał oddychać za pomocą respiratora, inaczej sztucznego płuca.
- Jestem wdzięczna za twoją pomoc, za troskę, ale muszę jechać do domu, a potem na spotkanie. Do zobaczenia! - zaczęłam się ubierać.
- Masz zamiar tam pojechać, prawda? Wszystko za moimi plecami, tak?! - zaczęła krzyczeć. - To ja jestem jego dziewczyną, jego ukochaną osobą! Z tego co wiem, on jest twoim przyjacielem, ale teraz, Marcel potrzebuje mojej pomocy i mojego wsparcia! Tak więc zajmuj się swoim życiem! Do widzenia.

Być może dziewczyna mogła poczuć się zazdrosna. Z jednej strony to rozumiałam, bo jest to mój przyjaciel, a czuwałam przy nim, jakbym była jego jedyną osobą w życiu. Laura przypomniała kiedyś dawnego człowieka, którym była przed latami. Poczułam się dziwnie, gdy wyskoczyła jak poparzona z wrzaskami w moją stronę, bo nie tego się po niej spodziewałam. Weszłam do domu, gdzie zastałam brata ze swoją dziewczyną - Leaną. Poznałam ją i okazało się, że jest to mądra i przepiękna młoda kobieta, która w sam raz nadaje się na połówkę Aleksowi. Przyjechała do naszego miasta przeszło rok temu z Peru, gdzie się wychowywała z ojcem i młodszą siostrą, Neelą. Ku mojemu zdziwieniu, dobrze umie posługiwać się naszym językiem, choć czasem ma małe problemy z gramatyką. Pożegnałam się z zakochanymi, weszłam na górę i wzięłam szybki prysznic. Chciałam wysłać wiadomość tekstową do Andrzeja, jednak przypomniałam sobie, że nie mam jego numeru telefonu komórkowego.

- Przynajmniej jeden problem zdołał się rozwiązać. - myślałam.

Na środek pokoju wyciągnęłam swoją torbę podróżną, w którą wpakowałam masę ubrań, kosmetyków i dokumentów tożsamości. Stoczyłam ją do salonu i za pomocą sprzętu elektrycznego udało mi się zamówić taksówkę. Do sporego kubka nalałam sobie świeżo zaparzonej kawy i zajęłam miejsce przy drewnianym stole.

- Wyjeżdżasz gdzieś? - spytał Alek, podchodząc do kuchennego okna.
- Na jakiś czas, do Łodzi. Chcę być obok Marcela, boję się o jego zdrowie. Ty i ojciec z Amandą dacie sobie radę z domem, po za tym, masz jeszcze Leanę. - uśmiechnęłam się.
- Maja, on ma dziewczynę! - mocno stuknął ręką o blat. - Ona czuje się odrzucona, rozumiesz? Jest on twoim przyjacielem, fakt. Ale nie możesz zniszczyć ich związku swoją opiekuńczością, bo wtedy będzie o wiele gorzej.
- Cieszę się, że on i Laura próbują sobie razem ułożyć życie, szanuję to! Teraz najważniejszy jest jego stan, aby wydobrzał, aby operacje, zabiegi przeszły pomyślnie. Jakbym chciała zrujnować ich uczucie, mogłabym to zrobić za pierwszym razem, gdy się o tym dowiedziałam. - zaczęłam się spowiadać, jak księdzu w konfesjonale.
- Rób co chcesz, ale żeby potem nie było, że Cię nie ostrzegałem. Martwię się o Ciebie, siostra. Dajesz sobie spokój z uczelnią, dotychczasowym życiem i zajmujesz się rannym Marcelem. Krzątasz się w tym cały dzień i całą noc. Jednym słowem - marnujesz się. Musisz odpocząć, wyluzować. Pójść, wybawić się, a potem zająć się pracą oraz innymi zajęciami. Umów się z jakimś mężczyzną na kolację, a to od razu poprawi twoje samopoczucie. - poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się szeroko.
- Lepiej będzie, jak twoja siostra pojedzie. - dodała Leana, obejmując mojego brata. - Będzie na pewno spokojniejsza będąc przy rannym. Na rozrywkę ma jeszcze sporo czasu.
- W zasadzie masz rację... - podrapał się po głowie. - Ale uważaj na siebie. Zadzwoń do nas jak dojedziesz na miejsce, bo o twojej utracie przytomności pod domem też się dowiedziałem. Masz być ostrożna na każdym kroku, a gdy przyjedziesz z powrotem - wysyłam Cię na badania. - pokazał skierowanie.

Potargałam chłopaka po głowie, dziewczynę ucałowałam w bok twarzy i wyszłam przed dom, wsiadając do taksówki, która pędem wywiozła mnie na dworzec. Zajęłam miejsce na ławeczce, obok starszej pani, która dokarmiała gromadę ptaków i przeczekałam, aż pojawi się dany pociąg. Gdy maszyna zajechała na miejsce, wśród wielu osób starałam się znaleźć dobre położenie. Zdecydowałam się na przedział z okrytym czarnym płaszczem mężczyzną, który odwrócony w stronę okna, zasłuchany był w muzyce, puszczanej w swoich słuchawkach. Nakryłam się swoją kurtką i na jakiś czas podróży usunęłam. Po dwóch godzinach jazdy poczułam szturchanie w ramię od strony sąsiada, więc zaczęłam z nim rozmowę.

- Czekałem na twój telefon, miałaś do mnie zadzwonić, umówić się. - odpowiedział, z założonymi rękoma na klatce piersiowej. - A teraz udajesz, że jestem nieznajomym.
- Przepraszam, ale to ja dałam swój numer komórki, więc jak miałam do Ciebie zadzwonić? Człowieku, myśl logicznie. - uśmiechnęłam się szyderczo.
- Uknułaś to przeciwko mojej osobie. Dałaś swój, stawiałaś warunki, a potem odeszłaś i powiedziałaś, że zadzwonisz, nie mając mojego. Wychodzi na to, że to ja jednak byłem durniem... Chytra jesteś i to w Tobie lubię, bo jesteś w tym lepsza ode mnie! - odparł.
- Daruj sobie rzucać komplementami... Dochodzę do wniosku, że we wszystkich dziedzinach mogę nad Tobą górować z ogromną przewagą.
- Widzę, że jesteś zbyt pewna siebie, a tak się składa, że jest jeszcze jedna rzecz, w której jestem niezastąpionym człowiekiem. Może chcesz się zmierzyć? - spytał błagalnie.
- I tak musisz pogodzić się z tym, że odniesiesz porażkę.
- Tak więc się zgadzasz? Idealnie! Jesteśmy umówieni na kolejną kolację i tym razem nie uciekniesz koleją do innego miasta! - zaśmiał się głośno. - Dokąd właściwie zmierzasz?
- Przed siebie, aby szukać szczęścia. - popatrzyłam w jego stronę. - Do Łodzi.
- Więc do końca trasy będziesz miała mnie na swojej głowie, zadowolona?
- A nie widać? Jestem po prostu wniebowzięta tym faktem. - przewracałam oczami.

Resztę czasu, spędzonym na jeździe pociągiem, przegadałam z Wroną. Dowiedziałam się, że pod maską chamskiego i prostackiego człowieka znajduje się skryty i przyjacielski facet, któremu zależy na tym, aby osiągnąć coś samemu, bez żadnej pomocnej ręki. Podziwiałam go za to, chłopak nie daje sobie w kaszę dmuchać. Co prawda jest w paru sprawach zadziornym chłopakiem, ale ta cecha dodaje mu uroku. Gdy na większość tematów rozmawiałam z Andrzejem, tym bardziej się do niego przekonywałam. W głębi serca, cieszyłam się, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały i los dał nam szansę drugiego spotkania. Wieczorem, za oknem rozległ się sypki śnieg pomieszany z usypiającym deszczem. Próbowałam się ułożyć, aby chociaż na moment odpocząć, przewracając się z boku na bok, lecz każdy kąt był twardy jak żelazo.

- Może mogę jakoś pomóc? - spytał mężczyzna, zaspanym głosem.
- W tej sprawie chyba nie możesz, bo raczej na twoim ramieniu spać nie będę.
- Dlaczego tak sądzisz? To nie jest problemem, jak masz taką ochotę, to zapraszam!

Popatrzyłam się w jego stronę jak na szaleńca, uwodziciela i zakochanego podrywacza, jednak chciałam zaryzykować. Położyłam się obok dwumetrowca i swoją głowę oparłam na jego umięśnionym ramieniu, który okazał się być niezwykle wygodnym w praktyce. On, uśmiechnął się pod nosem, szepnął słówko "dobranoc" i zaczął czule gładzić moją brązową czuprynę. Przy zapachu jego męskich wód toaletowych, niczym zmęczone dziecko - zasnęłam.














Przepraszam was, ale mam ogromne problemy z siecią.
Kolejny rozdział może zostać dodany w późniejszym czasie.

piątek, 21 marca 2014

Być zwyciężonym i nie ulec - to zwycięstwo.


ROZDZIAŁ II

Starałam się ostrożnie przemierzać zamarznięte przecznice Zakopanego, jednak uporczywy ból głowy nie dawał za wygraną. Gdy zdołałam zajechać pod przychodnię, o mało co nie zostałam potrącona przez rozpędzoną ciężarówkę towarową. Weszłam do budynku cała roztrzęsiona i zmartwiona zaistniałą sytuacją. Spytałam dyżurującej pielęgniarki o stan ciężko rannego Marcela. Odpowiedziała z pretensją, że na pierwszym piętrze znajduje się jego dziewczyna, która powinna wszystkie wiadomości na ten temat konkretnie streścić. Idąc po schodach, potknęłam wysokiego bruneta, z gęstym zarostem, który posiadał mało spotykany kolor oczu. Jego noga, a właściwie jej dolna część wyglądała marnie. Mężczyzna poruszał się wyłącznie za pomocą szarawych kul. Wyminęłam go zwinnym ruchem, spoglądając przy tym w jego stronę spod byka. Parę kroków potem, doszłam do wniosku, że drugi raz widzę tą samą twarz, lecz nie zaprzątałam tym sobie mózgu, ponieważ dostrzegłam zapłakaną Laurę. Bez przemyśleń zaczęłam ją tulać i powtarzać, że wszystko będzie dobrze, że jej ukochany wyjdzie z tego cało i będziemy całą gromadą świętować jego powrót do zdrowia.

- Myślałam, że jak usłyszysz mój głos w słuchawce, to od razu się rozłączysz... - szlochała szeptem. - Wiem, że przed laty zachowałam się jak kretynka, wyśmiewając twoją zmarłą mamę, godnego podziwu ojca i opiekuńczego brata. Zawsze miałaś przy sobie wielu przyjaciół, markowe ubrania, większą sumę monet, czego ja niestety nie mogłam mieć i bardzo tego żałowałam, bo sama nie mogłam czegoś takiego doświadczyć.
- Teraz najważniejszy jest Marcel, rozumiesz? Dobrze, że przynajmniej umiesz się przyznać to tego, co się kiedyś stało. Możemy o tym porozmawiać później, bo akurat w tym momencie jest to drugorzędna i mało istotna sprawa.
- To przeze mnie twój przyjaciel cierpi... Gdybym pojechała z nim, może to ja bym znalazła się na jego miejscu, a on funkcjonował by jak każdy zdrowy i sprawny człowiek.
- Bóg wylosował jego i on musi to przeboleć, bo po mękach doznajemy największego szczęścia, jakim jest nasze, własne życie. Żadna z nas nie może się o to obwiniać.

Przez szybę przyglądałam się Marcelowi. Cała jego twarz była niemal że zmasakrowana. Pomimo tego, że został potrącony przez samochód, wyglądał katastrofalnie. Jedyne, co zachowało się w jednej kupie, był kręgosłup. Laurę posłałam do łazienki, aby przemyła rozmazany tusz oraz obmyła się zimną wodą, przez co lepiej się poczuje. Sama zaszłam do gabinetu lekarza prowadzącego, który miał dyżur i całą noc czuwał przy rannym. Opowiedziałam mu, że jestem jego dziewczyną, chociaż tak naprawę posunęłam się do kłamstwa, ale pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, aby uspokoić zszarpane nerwy i być pewną, że wyjdzie on z tego w jednym kawałeczku. Jednak to, co usłyszałam od profesora zadziałało na mnie, jak nóż w brzuchu.

- Zostanie on przetransportowany do Łodzi, gdzie przejdzie operację zespolenia obojczyka i kości udowej. Następnie czekają go miesiące ćwiczeń, aby dojść do formy po takiej szalonej przygodzie. - mruknął. - Chłopak miał wiele szczęścia, że dotarł do nas na czas. Proszę być dobrej wiary i nadziei, że wróci do pełnej sprawności.

Po rozmowie, zajęłam się załamaną dziewczyną, która majaczyła coś pod nosem. Była na mocnych lekach uspokajających, które otrzymała od służby medycznej, więc skutki uboczne mogą występować u tak młodych ludzi. Wykonałam telefon do jej starszego brata, który dwie godziny później, z trudem zabrał ją do swojego domu. Sama weszłam na salę oiomową i obok przyjaciela przespałam parę godzin. Z rana próbowałam z nim rozmawiać, lecz wciąż nie kontaktował z osobami. Wiedziałam, że ma tutaj doskonałą opiekę, więc zdecydowałam, że wrócę do domu, żeby na moment odpocząć i zwierzyć się rodzinie. Wychodząc, znów uderzyłam tego samego faceta, z którym mam do czynienia od dwóch dni. Tym razem nasze spotkanie zakończyło się gorzej, niż dwa poprzednie. Wpadając na oblodzoną powierzchnię, pociągnęłam za sobą bruneta, który z hukiem trzasnął o ziemię, upadając na moją lewą nogę.

- Cholera, dziewczyno, jak Ty chodzisz?! - zaczął krzyczeć donośnym tonem. - Wpadasz na mnie już któryś raz z rzędu i nawet nie powiesz żadnego słowa przepraszam! A teraz czuję, że przez Ciebie będę miał złamane biodro, do kompletu z nogą. - burknął.
- Ogromna szkoda, może przydadzą się panu wcześniejsze wakacje, bo jedyne co pan teraz umie robić, to zrzędzić i krzyczeć jak nędzna kobieta, której bandyta zabrał torebkę z mnóstwem pierdół. - zmierzyłam go wzrokiem. - Czas przejść mutację lub w końcu wydorośleć. - zaśmiałam się.
- Skoro jesteś taka przemądrzała, to sama spróbuj wstać z obolałym bokiem i skręconą kostką. Ja rozumiem, że mogłem się Tobie spodobać, mogłaś się mną zauroczyć lub zakochać, ale żeby ciągle na mnie wpadać jak po ogień?!
- Tym to mnie roześmiałeś. Musiałabym być upośledzona, żebyś mógł się mnie przypodobać. Z tego co wiem, jestem od urodzenia zdrowa umysłowo.
- No to chyba ja jestem totalnym niedorozwojem. - uśmiechnął się szeroko.
- Czy Ty mnie w tym momencie podrywasz? - zapytałam zdziwiona.
- Ależ skąd, ja próbuję wyrwać Cię na kawę z ciastkiem.
- No to wybacz, ale zły moment sobie wybrałeś. Dziękuję za bolejące kolano!

Szłam w stronę samochodu, kiedy uparty mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Nasze ciała znajdowały się naprzeciw siebie. Czułam jego oddech na swoim czole, zapach męskich perfum, do których mam słabość. Jednym słowem odpłynęłam, nie byłam w stanie się wyrwać, ponieważ ciemnooki posiadał w sobie coś przyciągającego i pociągającego.

- Dla mnie się nie odmawia, więc zapraszam Cię po raz drugi na kawę.
- Zrozum, że mam teraz masę spraw na głowie i nie mogę poświęcać czasu na takie bzdety z facetami. Zresztą nawet Cię nie znam, nie wiem nawet, jak masz na imię.
- Wyrecytuję jak w szkole podstawowej... Nazywam się Andrzej, mam paręnaście lat i chcę, abyś udała się ze mną na cappuccino. - odpowiedział z uśmiechem.
- To naprawdę zły adres, ponieważ preferuję latte macchiato.
- W takim razie, zostałem zmuszony do tego czynu. - zaśmiał się szyderczo.

Po tych słowach, wziął mnie na swoje ręce i przewieszona przez jego umięśnione ramię, zaczęłam się wyrywać i szarpać. Jednak nie miałam najmniejszych szans na pokonanie giganta. Większa część przechodniów zaczęła się z nas śmiać i plotkować w naszą stronę, wskazując na nas palcem. Jednak ja nadal próbowałam się wydostać z objęć Andrzeja, wciąż wykrzykując jego imię. W końcu dałam radę przekonać go, abym mogła stanąć na własne nogi. Wciąż trzymając moją rękę, mężczyzna błagał o spotkanie. Było wiele za i przeciw, aby się z nim umówić. Dałam mu pewne zagadnienie, aby wziął to sobie głęboko do serca.

- Umówię się z Tobą, ale pierw muszę zająć się rannym przyjacielem. Od razu ostrzegam - wyłącznie kawa! Żadnych pocałunków! Tym bardziej seksu, pieszczenia i tego typu zachowań, bo pójdziesz do grobu szybciej, niż się tego spodziewasz. Daję swój numer telefonu na karteczce. - wręczyłam świstek. - I to ja napiszę, kiedy mam czas i czy mogę się z Tobą zobaczyć. - pomachałam palcem.
- Zrozumiałem, żadnych wybryków! Jak w wojsku, ale lubię takie podejście. Tak więc do zobaczenia.... - wyciągnął rękę, lecz się zakłopotał z moim imieniem.
- Maja, Magda, obojętne to, jak sobie życzysz i jak jest wygodniej. Do za tydzień, dwa, może miesiąc, Andrzeju. - zaśmiałam się głośno i zajęłam miejsce kierowcy w czarnym passacie i parę minut później byłam w drodze do domu.














Nowe, nowe, nowe!
   Mało ciekawe, przepraszam...

piątek, 14 marca 2014

Bo łatwo coś stracić, a trudniej docenić.


ROZDZIAŁ I


Nad późnym ranem ocknęłam się z męczącym bólem skroni. Przeszukałam większą część półek z lekarstwami, gdzie wygrzebałam ostatnią pozostawioną tabletkę. Do połowy szklanki nalałam wody gazowanej, poprzez którą łyknęłam dany środek. Zamyślona, zdecydowałam się wziąć głęboką oraz relaksującą kąpiel. Po rześkim orzeźwieniu zabrałam się za zrobienie pysznego śniadania. Znalazłam dane produkty i zaczęłam przygotowywać sałatkę makaronową z zielonym ogórkiem. Nałożyłam danie do dwóch salaterek i zbudzając brata donośnym krzykiem, nakryłam do stołu.

- Myślałam nad tą propozycją... - zaczęłam rozmowę, przeżuwając kęs.
- Zrobisz to, co uważasz za słuszne. Mnie się wydaje, że jest to szansa na pewne wybicie się w stronę siatkówki. Od małego brzdąca o tym marzyłaś. Zawsze kłapałaś dziobem o tym, jaki ten sport jest wspaniały! Czasem miałem ochotę zakleić taśmą twoje usta, ale się powstrzymywałem, bo wiedziałem, że dostanę porządną reprymendę od ojca.
- A Ty jak zwykle musisz być szczery do bólu... - zmierzyłam go wzrokiem.
- Wolę mówić wszystko prosto z mostu, zamiast paplać za plecami.
- Porozważam to, gdy wybiorę się na małą przechadzkę. Może gdy spotkam się z Marcelem, to on poda jakąś konkretną radę, dotyczącą mojej przyszłości.
- Ciekawe, czy znajdzie czas. Najwięcej poświęca go swojej połówce. - odpowiedział.

Dawnego przyjaciela z dzieciństwa nie widziałam przeszło rok. Nasz kontakt się urwał, gdy wyjechałam do Wrocławia, aby rozpocząć samodzielne a zarazem nowe życie. Przez pierwsze miesiące nasz kontakt był w dobrych warunkach. Codziennie, rozmawiałam z nim przez sześć godzin, a potem byłam zła na samą siebie, ponieważ brakowało już pieniędzy na moim koncie. Gdy miałam mniej nauki, całą noc czatowałam z Marcelem przez różne portale społecznościowe. Potem nagle coś prysło, podobnie jak bańka. Chciałam naprawić, to co się zmarnowało przez moją przeprowadzkę, ale bałam się tego, że jakaś kobieta zdołała już zająć moje stałe i zagrzane miejsce u jego boku. Wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość, że jestem w Zakopanem i że mogę poświęcić czas na to, aby się umówić i odnowić starą znajomość. Czekając na odpowiedź, pozmywałam naczynia i zaczęłam sprzątać dom. Wypielęgnowałam także ogród, w którym kochałam spędzać czas, ucząc się lub czytając ciekawe książki. Odnalazłam też stary strych, na którym leżały zbędne pamiątki. Poukładałam wszystko na swoje miejsce, ponieważ większość z tych rzeczy powywracała się w różne, ciemne kąty pomieszczenia. Usłyszałam dźwięk telefonu komórkowego, więc ostrożnie zeszłam na sam dół, do salonu, gdzie odczytałam newsa od kolegi.

"Cieszę się, że nie zapomniałaś o mnie. Możemy zobaczyć się około osiemnastej trzydzieści, ponieważ wcześniej czas spędzam z moją dziewczyną - Laurą. Poczekam na Ciebie przy naszej ulubionej kawiarence na głównym rynku."

Odpisałam krótko, że postaram się przybyć na czas i zaparzyłam świeżo mieloną kawę. W tym czasie załączyłam laptopa i przeglądnęłam sieć. Żadnych ciekawych artykułów nie wyczytałam, więc zalogowałam się na pocztę, gdzie otrzymywałam masę wiadomość i powiadomień. Zamknęłam szczelnie komputer i zaczęłam delektować się gorącym napojem. Spoglądnęłam na zegarek, który znajdował się na mojej lewej ręce i rozpoczęłam krzątanie się po całym mieszkaniu. Nałożyłam na siebie luźną bluzkę oraz ciemne spodnie, odznaczające zgrabną sylwetkę. Do tego zestawu dodałam parę srebrnych bransoletek i drogocenny pierścionek. Na umówione miejsce podążyłam spacerem, czując świeżość góralskiego powietrza. Po drodze, jak zwykle, musiałam wpaść na wysokiego mężczyznę, któremu szepnęłam słowo przeprosin i ruszyłam dalej. Pod barem, czekałam ponad dwadzieścia minut. Chciałam się zawrócić, aż w końcu dostrzegłam zdyszanego Marcela, który biegiem podążał w moją stronę.

- Naprawdę, bardzo przepraszam za moje spóźnienie... - syknął ze zmartwieniem.
- Rozumiem, czasem trzeba poświęcić więcej czasu swojej ukochanej.
- Znalazłem w końcu kogoś, kto nie zostawi mnie bez słowa.
- Wyjechałam tam, bo chciałam się rozwinąć w jakimś kierunku, osiągnąć coś pozytywnego, z czego potem będę mogła być dumna.
- Mogłaś przynajmniej ze mną o tym porozmawiać. Wyjechałaś tam bez żadnego słowa pożegnania, bez przyjacielskiego uścisku. Od tamtej pory wsparcie znalazłem w Laurze, która zawsze była przy mnie, pomagała, gdy byłem pogrążony w smutku.
- Czy to chodzi o tą dziewczynę, która kiedyś oczerniała moją rodzinę, wyzywała moją mamę i rozkochała a potem wyśmiała mojego brata?!
- Wiadomo, że kiedyś źle postępowała, ale teraz tak naprawdę jest czułą i kochaną kobietą. Chcę, żebyś poznała ją i w jakimś stopniu zaakceptowała.
-Jak chcesz cały dzień zachwycać się swoją wspaniałą namiętnością, to ja wolę spędzić resztę godzin tego dnia przed telewizorem i oglądając denne argentyńskie seriale.
- Dlaczego nie chcesz dać jej jakiekolwiek szansy? Naprawi to, co zepsuła, wierzę w nią!
- Mam dobrą pamięć i być może skreślam ją zbyt pochopnie, ale mogła pierw się zastanowić nad swoim zachowaniem, a dopiero potem tego żałować.

Pod naszym domem zauważyłam ogromny samochód, który zaparkowany został tuż przed naszym płotem. Moją pierwszą myślą było to, że tata przyjechał z Kazachstanu, więc truchtem zaczęłam dreptać do wewnątrz oświetlonego środka. Rozebrałam się z ubrań wierzchnych i weszłam do salonu, w którym zobaczyłam wysoką blondynkę rozmawiającą z bratem, który wylewał łzy w białą chusteczkę.

- Domyślam się, że jesteś narzeczoną mojego ojca, ale czemu Alek płacze, rozmawiając z Tobą?! - wykrzyczałam, po czym zaczęłam szarpać ją za skórzaną kurtkę.
- Córko, co Ty do reszty wyprawiasz z Amandą? - usłyszałam znajomy głos.
- Myślałam, że to ona włamała się do domu i zaczęła krzywdzić mojego brata!
- On się rozpłakał, ponieważ ucieszył się, że przyjechałem żywy ze wschodu.

Dopiero teraz zrozumiałam, że wymieniam zdania z ojcem, o którego się zamartwiałam. Zaczęłam rzucać się mu szyję i płakać jak małe dziecko, gdy jego balon poleciał wysoko w powietrze. Bardzo się cieszyłam, że w końcu jesteśmy wszyscy w komplecie. Amanda wydawała się być dobranym szczęściem mojego rodziciela. Była mądrą i odpowiedzialną kobietą, która dążyła do spełnienia marzeń, ale czasem za bardzo bujała w obłokach. Mogłam jej opowiedzieć o moim problemie związanym z Marcelem. Dopowiedziała także, że muszę dać mu swobodę a także sobie trochę czasu, aby przyzwyczaić się, że od tego momentu wszystko się zmieni. Że mój przyjaciel z piaskownicy nie jest już dzieckiem i wie co robi, związując się z Laurą. Skoro kocha ją całym sercem i sprawia ona, że każdy jego dzień rozpoczyna się z ogromnym uśmiechem, nie mogę stanąć pomiędzy tym uczuciem. Wieczorem wraz z gronem wszamałam przepyszną kolację, przygotowaną przez przyszłą macochę i razem z całą trójką zaczęłam oglądać ciekawy serial, powiązany z horrorem. Około pierwszej, na komórce zobaczyłam, że ktoś dzwoni z zastrzeżonego numeru. Weszłam do oddzielnego pokoju i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Z tej strony Maja Magdalena Sokołowska, słucham? - spytałam przerażonym głosem.
- Cześć, pamiętasz mnie? Jestem Laura, dziewczyna twojego przyjaciela. Musisz mu pomóc. Mój ukochany miał wypadek, został potrącony przez rozpędzony samochód. Jest w krytycznym stanie, a ja jestem załamana tym zdarzeniem. Zdecydowałam, że wezmę od Marcela twój numer komórkowy i powiadomię Cię o tym, co go spotkało. Wiadomością tekstową przesłałam adres, gdzie się znajduje.
- Dobrze, za dziesięć minut będę na miejscu. - odpowiedziałam zmartwiona.

Rozłączyłam się i zaczęłam ubierać się w płaszcz na cebulę. Wzięłam kluczyki od samochodu i wybiegłam bez słowa, pośpiesznym krokiem z domu. Za sobą słyszałam krzyk Amandy oraz ojca, jednak olałam to i otworzyłam ciemną maszynę. Zmęczona, ledwo przytomna, z nawracającą migreną, ruszyłam z piskiem opon pod wskazany przez Laurę adres pełna obaw i nadziei, że przyjaciel będzie jednak w bardzo dobrym stanie.















 Oddaję wam pierwszy rozdział.
Jak oceniacie? Jakieś poprawki?

piątek, 7 marca 2014

Jak kamienie przez Boga, rzucane na szaniec.


PROLOG.


Życie Magdy toczy się jak kolorowa opowieść o królowej. Wymarzony książę na białym rumaku z jasną grzywą przybywa i wyznaje jej swoje uczucie. Związują się i przysięgają sobie, że zostaną ze sobą na zawsze, nawet jakby śmierć miałaby położyć temu swój kres. Oboje mają ogromne plany na przyszłość, jednak wszystko burzy się niczym domek z kart. Odchodzą w swoją stronę, lecz los podaruje tym dwóm drugą szansę na coś nowego i być może lepszego. Ponownie ich drogi skrzyżują się w dość nietypowy sposób. Czy będą w stanie wykorzystać coś, co pragną na nowo poukładać?



Wszystko zaczęło się, gdy skończyłam dwadzieścia dwa lata. Byłam młoda i myślałam, że mając ukochanego mężczyznę u boku - posiadam w zasięgu swoich rąk wszystko, co można mieć. Tego dnia odwołano nam zajęcia na Uniwersytecie Wrocławskim, na wydziale chemicznym. Chcąc odwiedzić zapracowanego ojca i brata, którego widziałam przeszło rok temu, zapakowałam się w pociąg i ruszyłam w stronę ukochanego, góralskiego domu w Zakopanem. Z tym miastem byłam związana, jak matka związana jest z narodzonym dzieckiem. Poznałam tutaj swojego przyjaciela, którym jest Marcel, przeżyłam wiele wspaniałych momentów, które na każdym kroku wspominam z ogromnym uśmiechem. Przydarzyły się także gorsze, a nawet krytyczne chwile. W wieku dziesięciu lat straciłam jednego z rodziców. Mojego pierwszego, prawdziwego przyjaciela, którego uważałam za największy autorytet, wzór do naśladowania. Podziwiałam tą kobietę za waleczność z chorobą, która w końcu zabrała moją mamę do Boga. Dopiero po czasie zrozumiałam, że był to cios prosto w serce, że zobaczę ją, kiedy nadejdzie mój czas, kiedy sama pójdę do nieba. Codziennie przesiadywałam przy jej grobie, rozmawiając, chociaż tak naprawdę zwracałam się głównie do ciężkiego betonu z wykutym imieniem Łucja. Po śmierci, mój tata zamknął się w sobie. Od tamtej pory zajmował się wyłącznie ciężką pracą. Czasem nawet brakowało mu czasu na wychowywanie własnych pociech. Zazwyczaj razem z Aleksem przesiadywałam u naszej babci. Tam zaczęłam pasjonować się sportem, jakim jest siatkówka. Na początku uważałam to jako zabawę, która z czasem przeistoczyła się w coś więcej. Kiedy byłam przygnębiona, mecz sprawiał, że mogłam się dobrowolnie uśmiechnąć i krzyczeć z dopingiem w głosie swojej ulubionej drużynie.

Około wieczora dotarłam na miejsce. Wolnym spacerem przemierzałam znajome zakątki Zakopanego. Miejscowość posiadała wiele romantycznych, zazwyczaj nocnych uroków, którymi każdy mieszkaniec mógł zachwycać się godzinami. Po piętnastu minutach doszłam do naszych ogromnych czterech kątów. Mocnym ruchem ręki zastukałam w dębowe drzwi, jednak żadna osoba nie raczyła ich otworzyć. Zdecydowałam się dwa razy zadzwonić dzwonkiem, który może pobudzić sąsiadów nawet pięć dzielnic dalej. W końcu usłyszałam czyjeś powolne kroki, które zaczęły otwierać ciężkie wrota do domu. W progu zobaczyłam zaspanego brata, który przecierał oczy tysiąc razy na sekundę i niedowierzanie powtarzał moje imię.

- Widzę ducha mojej starszej siostry czy Ty naprawdę nazywasz się Magda?
- Wpuścisz mnie w końcu, czy nadal masz zamiar o godzinie pierwszej w nocy paplać głupoty? Od jakiegoś czasu sterczę tutaj jak bezdomna osoba, czekając na cholerne zbawienie! Przy tym zamarzłam tak, że tracę czucie w nogach i rękach!
- No to zagrzewam wodę na herbatę lub kawę.

Od zawsze zastanawiałam się nad sensem naszych imion. Nasza mama kochała czytać wiele, wojennych książek. Jedną z jej ulubionych była "Kamienie na szaniec". Stąd wzięła się nazwa mojego młodszego o pięć lat brata. Występował tam uroczy młody mężczyzna, który zwał się potocznie Aleks. Podczas wojny oddał własne życie, aby uratować swojego przyjaciela, który na dniach także zmarł z wycieńczenia, a także z powodu ran odniesionych na przetrzymywanym więzieniu. Gdyby poruszyć moje miano, trzeba byłoby się głowić nad tym wiele lat, aby rozwikłać tą tajemnicę. Być może zamiast Maja Magdalena, powinno być Maria, na uczczenie niewiasty? Odnalazła ona pusty grób Jezusa Chrystusa i opowiedziała napotkanym osobom, że Pan zmartwychwstał.

Podeszłam do kominka, na którym w rzędzie poustawiane były przeróżne ramki z rodzinnymi zdjęciami. Na samym środku widniały fotografy mamy za czasów dzieciństwa oraz młodości. Po mojej twarzy zaczął spływać gorzki wodospad łez. Bezustannie podziwiałam jej urodę. Krótko ścięte blond włosy odejmowały jej lat. Przypominała małą dziewczynkę, wiecznie uśmiechniętą, dumnie kroczącą przez świat.

- Herbata z miodem podana, czas się ogrzać. - syknął donośnym tonem Alek.

Sięgnęłam ręką po spory kubek z różami, który wypełniony był po brzegi gorącą cieczą. Zajęłam miejsce na wygodnym fotelu mojego ojca i zaczęłam rozmawiać z bratem. Poruszony został chyba każdy temat, nawet ten mało istotny zajął nam trochę czasu na jego przedyskutowanie. Cieszyłam się, że mogę spędzić choć trochę czasu w jego towarzystwie. W przeszłości, pomiędzy nami, często pojawiało się wiele sprzeczek. Jak dorosłam, zrozumiałam, że jest on moim ogromnym wsparciem. Zawsze będę go bronić przed złem, nawet jakby nasz kontakt zamarł na stałe.

- Wiem, że odpowiedź jest retoryczna, ale wolę się upewnić... Tata zapewne całą nos przesiedzi w biurze nad jakimś nowym projektem? - spytałam, biorąc większy łyk przepysznego wrzątku.
- Jest zdecydowanie gorzej. Tydzień temu wyjechał do Kazachstanu na ważną konferencję. Od tamtego czasu jego telefon jest poza zasięgiem. Co prawda wyruszył tam na ponad pół roku, ale bardzo się martwię o niego. Poza tym, znalazł sobie nową kobietę. Wiem tyle, że nazywa się Amanda. Jest o parę lat starsza od Ciebie, ale do pięknej to raczej jej daleko. - zarechotał.
- Może oderwie się trochę od tej cholernej pracy i chociaż w jakimś stopniu naprawi kontakt z rodziną lub, że chociaż ona sprowadzi go na odpowiednią drogę.
- W zasadzie jest jeszcze coś. - skierował swoje kroki do ciemnobrązowego kredensu. - Jakiś czas temu, na nasz adres przyszła koperta zaadresowana do Ciebie. - wręczył kartkę. - Na odwrocie jest pieczątka żeńskiego klubu siatkarskiego. Przynajmniej tak wyczytałem na stronie, w internecie.

Z zapałem zaczęłam rozpakowywać otrzymany podarek. Znalazłam białą kartkę z logo wrocławskiego klubu, który swoje mecze rozgrywał na orlenowskich parkietach. List napisał starannym pismem prezes, rozpoczynając od skromnych zdań, poruszając predyspozycje mojej przygody z siatkówką.

"Majo Magdaleno Sokołowska, zostałaś przyjęta do grona dziewcząt, chcących rozpocząć swoją siatkarską karierę. Z tego powodu, chcę powiadomić o nadchodzącym sezonie oraz przygotowaniach do niego. Proszę stawić się na pierwszym otwartym treningu we Wrocławiu, dnia dwudziestego piątego czerwca, o godzinie dwunastej. W razie nie obecności, zostanie pani skreślona w trybie natychmiastowym." - przeczytałam.

- To twoja szansa, nie możesz jej zmarnować. - odparł Alek, siedzący przy kominku i wpatrywał się z zaciekawieniem w spory płomień. - Mogę jednym słowem powiedzieć, że jest to marzenie, które może się wkrótce spełnić. - dodał z uśmiechem.

Położyłam się wygodnie na dawnym łóżku, okryta grubym, wełnianym kocem i zaczęłam rozmyślać nad daną propozycją. Obawiałam się, że będę odstępować od reszty dziewczyn, które mają styczność z tym sportem, któryś już rok pod rząd. Moja głowa była zaprzątana wyłącznie tą sprawą, sprawiając, że usunęłam w zaskakująco szybkim tempie.















I jak się podoba? Zaciekawi was?
  Pozdrawiam.